Bluboo Maya Max — pierwsze wrażenia
Od przeszło tygodnia “katuję” Bluboo Maya Max, czyli naprawdę tani phablet, w którym kompromisy zderzają się ze świetnymi rozwiązaniami. Przyszła pora na krótkie podsumowanie wad i zalet tegoż urządzenia.
Testowanie produktów będących nietypową “Chińską myślą techniczną” nie jest zadaniem prostym. Urządzenia te cechuje pewien brak konsekwencji, który powoduje, że jednoznaczna ocena jest wręcz niemożliwa. Jedno jest pewne — większość przedstawicieli tegoż gatunku smartfonów cechuje świetny stosunek ceny do jakości. Nie inaczej będzie w przypadku testowanego przeze mnie Bluboo.
Zanim jednak przejdziemy do konkretów, chciałbym zauważyć, że phablety przestają być osobną kategorią urządzeń. O ile jeszcze rok temu, rozdzielanie ich od smartfonów miało sens, o tyle dziś kiedy granice się zacierają, nie widzę większego sensu w rozgraniczaniu dwóch wspomnianych kategorii. Do rzeczy.
Bluboo Maya Max — co mi się podoba?
Pierwszą rzeczą na “plus”, na którą od razu zwróciłem uwagę, jest sama konstrukcja oraz jakość jej wykonania. Urządzenie jest w mojej ocenie ogromne, ale skłamałbym, pisząc, że powoduje to jakiekolwiek problemy natury użytkowej czy dyskomfort. Przedni panel niemal w całości wypełnia tafla szkła. Ramki są naprawdę skromne, co idealnie wpisuje się w obecny trend na “minimalizowanie” tegoż elementu. Obudowa została wykonana z metalu, co czuje się podczas chwytania Bluboo Maya Max w dłoń. Szczotkowane aluminium prezentuje się fenomenalnie, co potęguje dopracowanie szczegółów takich jak ramki okalające aparat (niestety wystający), przyciski oraz czytnik linii papilarnych.
Drugim atutem testowanego egzemplarza jest w mojej ocenie czytnik linii papilarnych. Jak na urządzenie kosztujące, nie bójmy się tego powiedzieć — grosze, element ten sprawuje się wyśmienicie. Po poprawnym skonfigurowaniu czytnika biometrycznego rozpoznawanie “palca” trwa chwilę. Zdarzają się błędy, ale są one niezwykle rzadkie, co stawia rzeczony Bluboo w dobrym świetle.
Na uwagę zasługuję również wbudowany (niestety na stałe) akumulator litowo jonowy o pojemności 4200 mAh. Wraz z niską rozdzielczością oznacza jedno — naprawdę długi czas pracy urządzenia na jednym ładowaniu, co jest porządane zwłaszcza w przypadku 6-calowych potworów.
Kiedy pierwszy raz spojrzałem na maskownice głośników, pomyślałem, że mam do czynienia z zestawem stereo. Niestety, tylko prawa część maskownicy wydaje dźwięk. Na szczęście jest on naprawdę przyjemny dla ucha. Obawiałem się, że w tej kwestii może być gorzej. Myliłem się, co zamierzam dokładniej sprawdzić podczas dalszych testów.
Co mi się nie podoba?
Ogólnie rzecz biorąc, Bluboo Maya Max naprawdę mi się podoba, ale jak przystało na dociekliwego marudera, musze podzielić się z wami przemyśleniami dotyczącymi wad.
Pierwszym minusem, który jest zarazem najdotkliwszym problemem, jest rozdzielczość wyświetlacza. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, aby do 6-calowej konstrukcji zamontować ordynarne HD (720p). Daje nam to zagęszczenie na poziomie 245 ppi, czyli standard w przypadku najtańszych konstrukcji. Poszarpane krawędzie czcionek są dla mnie widoczne, choć nie każdy zwróci na to uwagę. Oczywiście taki zabieg płynie pozytywnie na czas pracy baterii na jednym ładowaniu — coś za coś.
Lekko irytująca jest też aplikacja aparatu, która trąci myszką. Nie ma w niej wygody, a co za tym idzie — feeling jest zwyczajnie kiepski. Ogólne odczucia ratowane są przez jakość zdjęć, które prezentują się naprawdę dobrze. Nie jest to poziom flagowców, ale powodu do narzekań nie widzę.
Więcej dowiecie się z pełnego testu urządzenia, który pojawi się na łamach Vipmultimedia w najbliższym czasie.