Jak zarżnąć złotą kurę
Dobry film można nakręcić za małe pieniądze, a zły nawet z rozdmuchanym budżetem. Nie wszystko, co jest chodnym tematem, przekłada się później na zyski zostawione w biletowej kasie. Przykłady adaptacji gier są tego doskonałym przykładem, a „Super Mario Bros” tylko to potwierdził.
Niski, wąsaty hydraulik, który masowo spożywał grzyby i skakał po żółwich skorupach stał się chyba najpopularniejszą postacią z branży gier komputerowych. Mario zna każdy, nawet jeżeli jego doświadczenia z grami ograniczały się do patrzenia jak młodszy brat siedzi przed telewizorem z padem w ręku. Popkultura wchłonęła Mario, jego brata Lugiego, księżniczkę Peach oraz Bowsera. Gdy postać Mario zadebiutowała w „Donkey Kong”, nikt chyba nie wróżył jej tak zawrotnej kariery. Teraz, po ponad trzydziestu latach od premiery platfomówki, hydraulik cały czas jest na topie. I patrząc na poczynania Nintendo, nie zamierza zwalniać.
Dlaczego Hollywood zainteresowało się Mario? Odpowiedź jest banalnie prosta – dla pieniędzy. Branża gier na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęła przynosić krocie praktycznie wszystkim, a tęgie głowy z krainy snów nie chciały zostać pominięte. Adaptacja jednej z najpopularniejszych gier na świecie musiała się więc zwrócić. I to z ogromną nawiązką. Przynajmniej tak sądzono, gdy do projektu się zabierano. Jednak od samego początku, wszystko wskazywało na to, że adaptacja zakończy się spektakularnym fiaskiem.
Prawa do korzystania z wizerunku bohaterów Nintendo nie były łatwe do zdobycia. Przekonał się o tym Roland Joffé, który walczył o nie z największymi koncernami z Hollywood. Te ponoć oferowały wielomilionowe kwoty, a on dysponował budżetem o wiele skromniejszym. Swoją ofertę przedstawił Hiroshi Yamauchi, dyrektorowi Nintendo, który sprawił, że firma stała się tak dobrze dziś znanym gigantem. Joffé zaczął od 500 tysięcy dolarów, co wydawało się kwotą śmiesznie małą, nawet dla niego samego.
Ostatecznie Joffé prawa nabył za 2 miliony dolarów, choć nie stanowiło to nawet połowy tego, co oferował Disney. Czym więc producent i reżyser w jednym ujął dyrektora Nintendo? Być może swoją wytrwałością, bo przez dziesięć dni, codziennie wysyłał do niego paczki z prezentami, a jak wiadomo, te lubi prawie każdy. Jednak bardziej prawdopodobną wersją jest ta, że Hiroshiemu po prostu spodobała się wizja producencka. Mario miał być mroczny, a dyrektor koncernu chciał spróbować nowej drogi. Co mogło pójść nie tak? W końcu hydraulik, gdziekolwiek się nie pojawił, przynosił swoim twórcom krocie. Nintendo zrezygnowało nawet z jakiejkolwiek kontroli nad filmem.
Jednak w przypadku produkcji „Super Mario Bros”, wszystko szło nie tak. Reżyserię powierzono małżeństwu (Annabel Jankel oraz Rocky Morton), które w swoim dorobku miało raptem jeden serial. Razem z Joffé przedstawili świat Mario jako koszmar zoofila. Osoby zarządzające funduszami, gdy przyjechały na plan w Północnej Karolinie, oniemiały. Statyści ubrani rodem z „Mad Maxa” i stara fabryka jako główny element scenografii. Poprawek do scenariusza zażądano niemal natychmiast, bo inaczej źródełko z funduszami wyschnie. „Super Mario Bros” miało stracić swój mrok na rzecz klimatów bardziej komiksowych i odpowiednich dla młodszej widowni.
Gdy na plan zaczęli zjeżdżać już aktorzy i cała ekipa, scenariusz dalej poprawiano. Zajął się tym Ed Solomon, który wcześniej stworzył m.in. „Szaloną wyprawę Billa i Teda”. Jednak sam skrypt poprawiano non stop, nawet w trakcie dni zdjęciowych. Nieważne kto by się nim zajął, reżyserskie małżeństwo miało swoją wizję, która na dodatek zmieniała się każdego dnia. Plan zdjęciowy zamieniał się w pobojowisko, a aktorzy wspominają tamte dni jako horror. Bob Hoskins, wcielający się w rolę Mario, nienawidził nawet reżyserskiej pary, której pod sam koniec zdjęć kazano opuścić plan.
W tym czasie część ekipy zaczęła rozmawiać z dziennikarzami. Opisywali panującą na planie atmosferę, problemy oraz apodyktyczne usposobienie reżyserskiej pary. To na Jankel oraz Mortona zrzucono całą odpowiedzialność za kłopoty jakie wynikły podczas kręcenia „Super Mario Bros”. Parę wykluczono z życia towarzyskiego Hollywood, a co było znacznie gorsze, przestały napływać do nich propozycje pracy. Jakiejkolwiek. Nie mogli zdobyć nowego agenta, ani scenariuszy. Niczego. Premiera filmu tylko tę sytuację przypieczętowała.
„Super Mario Bros” okazało się produkcją skierowaną zupełnie do nikogo. Na wpół mroczna, na wpół komediowa, nie bawiła dorosłych, a dla dzieci stanowiła chaotyczną papkę. Fabuła pisana była na kolanie i to widać w każdym ujęciu. Postaci rozpisano w sposób urągający inteligencji, a z gry nie zostało praktycznie nic. Kilka nazw i tyle. Protagonistą wydaje się być tutaj Luigi, który wyrusza w podróż do podziemnej krainy, by uratować Daisy. Przeciwnicy hydraulików to gigantyczne stwory z karykaturalnie małymi głowami, które zresztą były pyskami dinozaurów. Nie zapomnijmy o tym, że bohaterom pomaga grzyb, a słowa wypowiedziane przez Luigiego „Zaufaj grzybowi”, mogą uchodzić za motto całej produkcji.
http://www.youtube.com/watch?v=wtMZKYnLg5c
Film zarobił niecałe 20 milionów dolarów. Sromotna klęska w boxoffice pogrzebała reżyserską parę na dobre. Przez prawie dwadzieścia lat nie nakręcili żadnego filmu i patrząc na to, co stało się z „Super Mario Bros”, spotkała ich zasłużona kara. Wprawdzie wina nie leżała tylko po ich stronie, ale apodyktyczność, zmienne wizje oraz to, że nie byli graczami, nie pomogło. Nie potrafili oddać tej magii, która kryła się w prostej grze, gdzie można było iść tylko w prawo.
Joffé z produkcji dumny nie był, ale nie żałował jej powstania. Na premierę zaproszono przedstawicieli Nintendo, którzy od tamtej pory nie chcą mieć z branżą filmową nic wspólnego. Jednak Hiroshi Yamauchi nigdy nie skomentował wizji Joffé’a, która w konfrontacji z rzeczywistością wyszła tragicznie. Producent skwitował całą sytuację jednym zdaniem: „Nintendo było bardzo uprzejme”.
_____________________
Produkty od i na Nintendo znajdziecie pod tym adresem.