Ad Astra – kosmiczna odyseja z ambicjami
Ad Astra miało pojawić się w kinach jeszcze przed wakacjami, ale premiera nowego filmu z Bradem Pittem została przesunięta na jesień. Film można teraz oglądać w kinach, a sądząc po frekwencji na sensie, dalej jest on całkiem popularny. Podsłuchując rozmowy innych widzów, kiedy już zapalono światła, nasunął mi się prosty wniosek. To nie jest film dla każdego.
Ach, kosmos. Wielka, niezbadana przestrzeń od lat przyciąga reżyserów i scenarzystów, a chyba każdemu z nich zależy na tym, by stworzyć kolejne dzieło pokroju Odysei kosmicznej Kubricka. Czuć to odrobinę w ostatnim filmie Jamesa Gray-a i miejscami czuć to nawet za bardzo. Reżyser i scenarzysta Ad Astra postanowił bowiem pójść inną drogą, niż życzyłoby sobie tego wielu widzów, którzy idą do kina w jednym celu. By oddać się nieskomplikowanej rozrywce. Ta produkcja nie jest wprawdzie skomplikowana pod względem fabularnym, ale trudno nazwać ją też rozrywkową.
Ad Astra
Już sam początek filmu pokazuje widzowi, że jego inteligencja nie będzie sprawdzana podczas seansu. Dostaje on bowiem krótkie wprowadzenie, czyli na ekranie pojawiają się zdania osadzające go w fabule, a na końcu pada stwierdzenie „do gwiazd” i tytuł filmu. Tak, jakby ktoś przypadkiem nie znał tego zwrotu i nie poczuł się przez to głupszy. Podobne wrażenie można odnieść przez cały film, bo nawet kiedy z ust wojskowych padają jakieś wyjaśnienia, to w taki sposób, żeby nie tłumaczyć nic. Gdzieś tam wtrąci się słowo antymateria i tyle. Więcej nie potrzeba, bo przecież na ekranie jest Brad Pitt. Mniej więcej to usłyszałem, kiedy wychodziłem z kina, a para idąca przede mną mówiła zbyt głośno i rozsypywała przy tym na schodach popcorn.
Ad Astra nie pozostawia widza z głębokimi przemyśleniami, ale czuć, że Gray bardzo by tego chciał. Przez cały sens nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że oglądam kosmiczną wersję Czasu apokalipsy Coppoli, ale wymieszaną z Interstallerem oraz Grawitacją. Podróż bohatera do tego, by odnaleźć prawdziwego siebie i coraz większy obłęd w jego oczach – to wszystko już gdzieś było, ale w przypadku Ad Astra zabrakło emocji. Trudno było mi odczuwać cokolwiek, bo postać grana przez Brada Pitta, także tego nie robiła. Zostawia cię żona? Ok. Niemal umarłeś? Zdarza się. Puls w normie, jedziemy dalej.
Kosmiczne wrażenia
Interstellar wspomniany został przeze mnie nie przypadkowo. Za zdjęcia do produkcji Nolana odpowiadała ta sama osoba, która stała za kamerą Ad Astra, czyli Hoyte Van Hoytema. I to wyraźnie czuć w kompozycji kadrów, które miejscami mogą przywodzić na myśl wspomnianą Odyseję kosmiczną, a szczególnie w kwestii kolorystycznej. Czasami niemal czuć, że widza ogarnia, wciąga i zasysa pustka kosmosu. Zdjęcia w Ad Astra w połączeniu z muzyką sprawiają, że trudno oderwać wzrok od ekranu, choć na nim dzieje się wyjątkowo niewiele.
Fabuła filmu jest prosta i tak naprawdę, nie ma w niej nic odkrywczego. Obserwujemy bowiem drogę (metaforycznie i dosłownie) Raya McBride’a, naukowca i astronauty, który musi dostać się na Marsa, by wysłać wiadomość do swojego ojca, którego od lat uważał za martwego. W tle mamy grę o wysoką stawkę, bo życie setek tysięcy ludzi na Ziemi jest zagrożone. Problem w tym, że tego zagrożenia jako widz nie odczułem. Nie interesowało mnie, bo było jedynie tłem i swoje zadanie spełniło w stu procentach. Ad Astra jest bowiem opowieścią nieśpieszną, powolną i miejscami nawet przesadnie wydłużoną. Wszystko to miało jednak swój cel.
Nowy wymiar kina science-fiction
Ad Astra w zapowiedziach mogło wyglądać, jak kosmiczny thriller. Podróż w nieznane, gdzie bohater musi zmierzyć się z czymś więcej, niż tylko swoim własnym umysłem. Tymczasem widz dostaje coś, czego zupełnie mógł się nie spodziewać. Prostą historię o odkrywaniu samego siebie i o tym, że mimo wszystko w kosmosie nie jest się samemu, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. Film Jamesa Gay-a został potraktowany trochę jak Blade Runner 2049. Widzowie oczekiwali fajerwerków, a dostali kino psychologiczne.
Nie da się jednoznacznie powiedzieć, do kogo skierowana jest ta produkcja, ale powiedzieć można jedno. Warto samemu wyrobić sobie o niej opinię. Ad Astra nie zapisze się złotymi głoskami w historii kinematografii, ale z całą pewnością da satysfakcję widzowi, który oczekuje od filmu czegoś więcej, niż tylko ciągłej akcji, wybuchów i śmiesznych zdań wypowiadanych przez bohaterów odzianych w trykoty.
Nowe telewizory, które pozwolą wam cieszyć się kosmiczną jakością obrazu, znajdziecie w naszym sklepie internetowym, wchodząc pod ten adres.
Źródło: YouTube / IMDB / Opracowanie własne