Chrome 57 dla systemów Apple to prawdziwa pe
Chrome 57 dla iOS oraz macOS wprowadza kilka istotnych zmian. Nie są to „puste” funkcje, a bardzo przydatne elementy, które powinni docenić wszyscy użytkownicy sprzętu z logiem nadgryzionego jabłka.
Google wie, że platformy systemowe Apple są istotnym rynkiem. Ba, pomimo nieporównywalnie mniejszego rynku, to właśnie „rezerwat” powinien być dopieszczany do granic możliwości. Dlaczego? Użytkownicy Windowsa oraz Androida w zasadzie zawsze wykorzystują rozwiązania Google’a, czego nie można powiedzieć o iUserach. Chcąc przyciągnąć do siebie wspomnianą klientele, należy zwracać uwagę na jej potrzeby.
Z tym niestety bywa różnie, choć zdarzają się odstępstwa od reguły. Na przykład nowe wersje przeglądarki Chrome dla macOS oraz iOS.
Chrome 57 dla iOS
Poza licznymi, drobnymi usprawnieniami, w przeglądarce dla iOS pojawiło się coś jeszcze. Element, znany użytkownikom Safari, który może zachęcić do przeniesienia się userów na produkt Google. Mowa o zakładce „do przeczytania”.
Rzeczną opcję znajdziemy w menu, po której kliknięciu przeniesie nas do listy zapisanych na później materiałów, którymi w tym przypadku są strony internetowe. Naturalnie przy pierwszym użyciu znajdziemy tam wyłącznie informacje, o tym, jak działa usługa oraz krótką instrukcję.
Dobrze, co więc należy zrobić, aby zapisać stronę do „przeczytania później”? Będąc na interesującej nas witrynie, wybieramy przycisk udostępniania, a następnie odnajdujemy (na samym dole) ikonkę Chrome z odpowiednim opisem. To wszystko, strona zostaje zapisana i możemy odtworzyć ją później i to bez połączenia z internetem? Idealne rozwiązanie dla osób oszczędzających transfer lub często podróżujących samolotami.
Jest jednak jeden problem, a właściwie brak. Safari, podobnie jak bliźniacze usługi pozwala na uproszczone wyświetlanie, czyniące z zapisanych treści swoisty spersonalizowany magazyn – gazetę. Możliwe, że wraz ze wzrostem zainteresowania funkcją, Chrome wzbogaci się o opisywany element.
Chrome 57 dla macOS
Rzeczona przeglądarka zdobyła niebywałą popularność dzięki swojej lekkości. Tak, Chrome był kiedyś naprawdę niewymagającym produktem, w którym wydajność na słabszych maszynach robiła wrażenie. Wraz z rozwojem przeglądarki i wypychaniem jej po brzegi ficzerami, przydatnymi, ale zasobożernymi – aplikacja stała się ociężała. To jednak nie wszystko, gdyż odbiło się to również na czasie pracy baterii urządzenia, na którym korzystamy z usługi.
Google nie udaje, że problemu nie ma. Właściwie chce z nim walczyć, czego pierwszym krokiem są usprawnienia zawarte w update’cie do wersji 57. Mam tu na myśli nowe automatyczne oszczędzanie energii. Gigant zaimplementował w Chrome ficzer ograniczający użycie RAM i procesora przez karty działające w tle. Te jak wiadomo, potrafią „zabierać” nawet 70 mocy, z której korzysta przeglądarka. Ograniczenie może znacząco i co ważne – pozytywnie wpłynąć na wydajność.
W zasadzie właśnie tego oczekiwali użytkownicy i jeśli wszystko okaże się miarodajne, całkiem możliwe, że do Chrome przekonają się ortodoksyjni fanatycy Safari. Czy tak się rzeczywiście stanie? Jest stanowczo za wcześnie na opinię. Oby ocenić efekty prac inżynierów Google’a należy obserwować to, jak aktualizacja obija się na szybkości spadku procentu akumulatora.
Początek zmian na lepsze? Całkiem możliwe, że doszliśmy do punktu, w którym Google zdało sobie sprawę z problemu i rozpoczęło batalię, która finalnie ma rozwiązać wydajnościowe kłopoty. Jeśli tak, gorąco kibicuje gigantowi z Mountain View.
Źródło: Twitter, Google, Chromunium Blog, 5to9mac