Dlaczego El Camino powstało? Nie mam pojęcia, ale to był błąd
Przyznaje szczerze, jestem ogromnym fanem Breaking Bad. Sam serial widziałem kilkukrotnie i za każdym razem podobał mi się jeszcze bardziej i wyłapywałem kolejne smaczki. Kiedy dowiedziałem się, że Vince Gilligan planuje pełnometrażową produkcję, zacząłem się martwić. Okazało się, że miałem rację, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego El Camino w ogóle powstało. To film z gatunku niepotrzebnych.
Na premierę El Camino mimo wszystko czekałem. Kolejne materiały, które wypuszczał Netflix sprawiały, że zacząłem wierzyć w tą produkcję. Gilligan nie wypuściłby w końcu czegoś, czego wstydziłby się podpisać własnym nazwiskiem. I nie zrozumcie mnie źle, sam film jest dobrze opowiedziany, ma niezłą fabułę i rewelacyjne aktorstwo, ale jest zupełnie… niepotrzebny. Zepsuł tym samym to, co udało się osiągnąć scenarzystom w finale Breaking Bad.
Dlaczego El Camino powstało?
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego El Camino powstało. Jedyna odpowiedź, która przychodzi mi do głowy, to chęć powrotu na stare śmieci przez samego twórcę. Finał Breaking Bad zostawił widzów ze wszystkimi potrzebnymi odpowiedziami i nie wierzę w to, że ktoś mógł potrzebować dodatkowych wyjaśnień. Gilligan przyzwyczaił widzów do określonego stylu prowadzenia fabuły i bez trudno można było domyśleć się tego, na co El Camino odpowiedziało. W dalszej części tekstu będzie trochę spoilerów, więc jeżeli nie oglądaliście jeszcze Breaking Bad, to lepiej nadróbcie.
Historia o niczym
El Camino zaczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyło się Breaking Bad. Jesse ucieka ze swojego więzienia i zmierza w nieznane. Dla mnie, jako widza, wystarczyło to, że bohater został oswobodzony. Nie interesowały mnie jego dalsze losy, bo akurat w tym przypadku, niewiedza była czymś znacznie bardziej pociągającym. Znając historię Pinkmana, człowieka, który nie potrafił usiedzieć za długo w jednym miejscu i zawsze najpierw działał, a dopiero później myślał, mogłem się domyślać tego, jak potoczą się jego dalsze losy.
Film od Netflixa pokazuje praktycznie krok po kroku to, co Jesse robił od momentu ucieczki. Robione jest to bardzo metodycznie, a przeplatane ujęciami z przeszłości bohatera, by lepiej wytłumaczyć niektóre jego decyzje. I faktycznie, bez tego nie jeden raz popukałbym się w czoło i stwierdził, że to typowy Pinkman. Jednak samo El Camino nie wnosi zupełnie nic. Jesse nie zmienia się w trakcie jego trwania, nie podejmuje decyzji, których nie podjąłby wcześniej, a jedynie podąża dobrze znaną ścieżką. Największą frajdą było więc to, by zobaczyć na ekranie jeszcze raz dużą część obsady z serialu. Pojawiły się niemal wszystkie twarze, które związane były z wątkiem Pinkmana.
Starzy przyjaciele
Nie zabrakło nawet postaci, które w Breaking Bad zginęły. Przez chwilę można było więc zobaczyć samego White’a, Mike’a czy Skinny Pete’a. Tylko co z tego, skoro w tym wszystkim brakowało… chemii. Zapewne wszyscy na planie bawili się świetnie, ale na ekranie zupełnie nie czuć tego, co czuło się podczas emisji serialu. Historia Pinkmana, która nie ma przeciwwagi w postaci White’a, nie porywa już tak bardzo. Breaking Bad oparte było na dwóch przeciwległych biegunach. Zmianach, które zachodziły w obu postaciach. W momencie, kiedy jedna z nich już nie występuje, potrzeba czegoś więcej, niż tylko zapisków z podróży, by przyciągną uwagę widza.
O ile samo El Camino zdaje się być zupełnie niepotrzebnym dodatkiem do serialu, to przynajmniej go nie niszczy. Nie jest to klasyczne odcinanie kuponów, więc mimo wszystko nie jest tak źle. Wiem, że Breaking Bad powrócę jeszcze nie jeden raz, ale film sobie daruję. I niestety, ale dalej nie wiem, dlaczego El Camino powstało. Może dlatego, żeby spotkać się na planie i dobrze bawić. A wystarczyło, żeby ekipa umówiła się na piwo.
Źródło: Netflix / Opracowanie własne