Prywatność na Facebooku za 20 dolarów – za tyle ją sprzedawano
Ile warta jest prywatność na Facebooku? Zdaje się, że to coś, czego nie sposób wycenić, a jednak okazało się, że można. I w żadnym wypadku nie jest to powód do dumy, bo to co zaraz przeczytacie, przyprawia o gęsią skórkę. Przynajmniej wtedy, kiedy cenicie sobie swoje dane i nie specjalnie chcecie je udostępniać wszystkim.
Jakiś czas temu przez fioletowy portal przelała się fala „oświadczeń”, które rzekomo miały chronić użytkowników przed korzystaniem z ich zdjęć oraz danych. Cóż, dobrze wiemy, że coś takiego absolutnie nic nie daje, ale widocznie wiele osób sądziło zwyczajnie inaczej. Nie rozchodzi się tutaj jednak o sam problem z tym oświadczeniem, ale o fakt, że użytkownicy raczej nie życzą sobie dostępu do swoich danych. A tym bardziej do korzystania z nich, bez ich wiedzy. Co jednak w sytuacji, kiedy za coś takiego dostaje się pieniądze? Tutaj sytuacja się zmienia, a najciekawsze jest w tym wszystkim to, że te pieniądze były po prostu… kiepskie.
Prywatność na Facebooku
Prywatność na Facebooku nie istnieje. Można ograniczyć widoczność naszych postów, materiałów czy samej aktywności, ale zakładając konto na portalu, pozbywamy się niejako prywatności. Zapewne większość użytkowników jest tego doskonale świadoma, co jednak nie oznacza, że im się to podoba. Sam Facebook musi jednak zbierać dane, bo przecież choć jest „darmowy”, to na czymś zarabiać musi. Nie tylko na reklamach od firm czy osób prywatnych, ale także na tym, że te reklamy będą odpowiednio targetowane. I tutaj istotne są dane.
Jak można zdobyć je najłatwiej i bez zbędnego przemęczania się? Wystarczy zapłacić. Tak, to najprostsze z możliwych rozwiązań i jak zaraz się przekonacie, wyjątkowo skuteczne. TechCrunch dotarł bowiem do specjalnego raportu, który opisuje działa Facebook Reaserch. Tenże dział zajmuje się badaniami aktywności użytkowników oraz zbieraniem o nich informacji. I wszystko wydaje się w porządku, bo to normalne praktyki w dużych korporacjach. Tylko, że tutaj posunięto się o krok dalej i za możliwość zbierania danych, płacono użytkownikom. Ile? 20 dolarów, czyli mniej więcej 75 złotych miesięcznie.
Może nie dużo, ale kwota warta rozważenia, prawda? Starczyło by na abonament Netflix, HBO Go i jeszcze coś by zostało. Było tylko jedno „ale”. Trzeba było zainstalować na swoim smartfonie odpowiednią aplikację, która dawała dostęp do… wszystkiego. Monitorowanie aktywności w sieci, dostęp do prywatnych wiadomości, cokolwiek co jest związane z naszym zachowaniem. I to wszystko w imię tego, by prywatność na Facebooku była przestrzegana. W końcu użytkownicy dostawali za to pieniądze. Ciekawe jest to, że ich przedział wiekowy był dość szeroki, bo mieli oni od 13 do 35 lat.
To nie pierwszyzna dla Facebooka
W zeszłym roku Apple zablokowało w swoim sklepie aplikację, która nazywała się Facebook Onavo Protect i miała niemal identyczne działanie, co Facebook Reaserch. W środę rano okazało się, że Apple zsanowało aplikację u siebie, ale nastąpiło to dopiero po publikacji artykułu na TechCrunch. Zresztą sam Facebook w rozmowie z dziennikarzami potwierdził, że nie zamierza kontynuować projektu na iOS. Co z Androidem? Tego jeszcze nie wiadomo, ale nic nie zapowiada zmian w tej kwestii. Widocznie Google Play jest mniej restrykcyjne, jeżeli chodzi o udostępnianie danych użytkowników.
Trudno rozpatrywać ten problem w kwestii moralnej, bo przecież użytkownicy sami zgłaszali się do programu, a dodatkowo dostawali za niego pieniądze. To bardzo „śliska” sprawa, która nie powinna zostać zamieciona pod dywan. Prywatność na Facebooku czy w ogóle w sieci, powinna być czymś, co jest dla użytkowników najważniejsze. Tymczasem dostają oni sygnał, a przynajmniej nastolatki, że coś takiego jak „prywatność” ma swoją wartość. Można ją sprzedać i zupełnie się niczym nie przejmować. To zdecydowanie krok w złą stronę. I mamy nadzieję, że więcej takie rzeczy nie będą się po prostu pojawiać, choć to wątpliwe. Nadzieję trzeba mieć jednak zawsze.
Nowe smartfony, które dadzą wam dostęp do Facebooka (o ile nadal chcecie), znajdziecie w naszym sklepie internetowym, wchodząc pod ten adres.
Źródło: TechCrunch / The Verge