6 Underground – film, który należy omijać szerokim łukiem
Każdemu zdarzają się wpadki i to niezależnie od tego, jak długo jest już w biznesie. Artystom także, a w przypadku Michaela Baya taką wpadką jest 6 Underground. Niby wszystko jest tam na swoim miejscu i wyeksponowane do granic możliwości, ale całość jest wyjątkowo niestrawna. Pierwszy w historii film reżysera dla platformy Netflix nie tylko kpi z inteligencji widza, ale też ją obraża.
Nie spodziewaliśmy się dużo po nowej produkcji Netflixa. Jasne, czekaliśmy na nią, bo każdy film reżysera jest niejako wydarzeniem, więc i tym razem nie było inaczej. Jednak wolność artystyczna, którą Bay dostał od platformy, obróciła się przeciwko niemu. Głównie dlatego, że twórca postanowił upchnąć w tym filmie wszystko z czego jest znany, a następnie pomnożył to razy dwa. A jakby tego było mało, nikt, ale to absolutnie nikt w tym filmie nie gra przekonywująco.
6 Underground
Podczas seansu zastanawialiśmy się, ile zer na czeku musiał mieć Ryan Reynolds, żeby zgodzić się zagrać w 6 Underground. Musiało być ich bardzo dużo, bo niekiedy widać, jak aktor męczy się odgrywając niektóre sceny i wykorzystuje miny, które już wszyscy dobrze znamy. Odwala robotę i tyle, ale nie to nie jest nawet najgorsze w tej produkcji. Najgorsze jest w niej to, że wszystkiego jest… za dużo. Wybuchy to coś, co definiuje filmy Michaela Baya. No muszą być i najlepiej, żeby były jak najbardziej widowiskowe. Z tym problemu nie mamy, ale w chwili, kiedy pojawiają się one co 12 sekund, nie wywołują już żadnego efektu, a w tym filmie wybucha dosłownie wszystko.
Samochód wpada w stoisko na placu – BUM. Samochód wpada w stoisko z rowerami – BUM. Można tak wymieniać dalej, ale chyba rozumiecie o co nam chodzi. Widać też, że Bay ma niezdrową tendencję do tego, by pokazywać zbliżenia na… trupy. Już otwierająca produkcję scena pościgu pokazuje takich zbliżeń wyjątkowo dużo. Nie wiemy, czy reżyser chciał tym szokować, czy może ma nowy fetysz, ale nie ogląda się tego przyjemnie. I nie dlatego, że przemoc w filmach nas odrzuca, ale dlatego, że podobnie jak z wybuchami, jest tego zdecydowanie za dużo. Przez to nie dostaje się odpowiedniej dawki emocji i po kilku minutach zaczyna patrzeć się na zegarek.
Fabuła? Po co to komu?
Pomysł wyjściowy dla 6 Underground wydawał się całkiem przyzwoity. Grupa osób, która postanowiła „umrzeć za życia”, czyli sfingowała swoją śmierć, rozprawia się ze złym dyktatorem. Tylko, że w tym wszystkim trudno uwierzyć w ich motywacje, a szczególnie postaci granej przez Reynoldsa. Niby dostajemy jakieś ckliwe „przypominajki” o tym, jak bohater miliarder zobaczył, ile to zła dzieje się na świecie i postanowił coś z tym zrobić, ale mimo wszystko, dalej mu nie wierzymy. Bay zdecydował się na przedstawienie historii w nie chronologicznym montażu, co nie tylko męczy, ale wprowadza niepotrzebny zamęt do historii, która finalnie okazuje się zwyczajnie… błaha.
Dodatkowo, grupa zabójców wyeliminowała tylko jeden cel ze swojej obszernej listy „złych kolesi”, więc spodziewamy się kontynuacji. O ile oczywiście Netflix wyda na nią zielone światło, bo produkcja kosztowała ponoć 150 milionów dolarów. Widać, że ten budżet zagospodarowano w każdym cencie, bo zniszczeniu ulega tutaj wszystko. Począwszy od drogich samochodów, a skończywszy na jeszcze droższych jachtach. Ten ostatni to także przykład jednej z głupszych scen w filmie, gdzie wykorzystano… magnes. To po prostu trzeba obejrzeć, bo logicznie wytłumaczyć się tego nie da.
Zmarnowany potencjał
Bay ewidentnie chciał pokazać tutaj, że grupa bohaterów, która może i niespecjalnie za sobą na początku przepada, pod koniec stanie się czymś na kształt rodziny. Wprawdzie wyjątkowo dysfunkcyjnej, ale dalej rodziny. Coś, co udało się w Szybkich i wściekłych, tutaj zwyczajnie nie wypaliło. Nie odczuliśmy żadnego przywiązania do bohaterów, ani tym bardziej nie czuliśmy, żeby oni sami się do siebie zbliżyli. Widz wszystko dostawał na tacy. Reżyser nigdy nie był mistrzem subtelności, ale w 6 Underground nic nie jest subtelne.
Sam pomysł naprawdę był ciekawy, ale przeszarżowana konwencja i głupoty scenariuszowe zupełnie go zabiły. Warto też tutaj wspomnieć o błędach montażowych, które pojawiają się już w pierwszych scenach pościgowych. Auto głównych bohaterów czasem ma wszystkie lusterka, a czasem któreś mu odpadnie, a potem wróci na miejsce. Nie mówiąc już o krwi na twarzach bohaterów, która raz jest, a później znika. Wygląda to tak, jakby na stół montażowy rzucono wszystkie nakręcone ujęcia i nikogo nie obchodziło już, czy nawet do siebie pasują. I niestety, ale nie jest to jednorazowy przypadek, bo błędów widocznych już przy pierwszym oglądaniu, jest zatrważająco dużo. Przy takim budżecie, taka sytuacja nie powinna mieć w ogóle miejsca, a już na pewno nie z taką intensywnością.
Oby na tym się skończyło
Tak, jak już wspomnieliśmy, niestety ale są możliwe kontynuacje. Złych kolesi, których ekipa duchów może eliminować, jest jeszcze dużo. Trudno ocenić, czy Netflixowi „zwróci” się wyłożony na 6 Underground budżet, ale jeżeli tak, to dostaniemy po raz kolejny festiwal wybuchów, absurdów i rozwiązań fabularnych tak głupich, że aż wstyd nam je tutaj przywoływać. Niestety, ale po raz kolejny Netflix udowodnił, że nie ma „nosa” do wysokobudżetowych produkcji. O wiele lepiej wychodzą mu za to kameralne filmy. Przykładem niech będzie ostatnio dodana do katalogu giganta Historia małżeńska z Adamem Driverem oraz Scarlett Johansson. Jeżeli macie wybierać film na wieczór, to zdecydowanie polecamy ten, a 6 Underground najlepiej omijać szerokim łukiem.
Nowe smartofny, które pozwolą wam oglądać Netflixa, gdziekolwiek jesteście, znajdziecie w naszym sklepie internetowym, wchodząc pod ten adres.
Źródło: Netflix / Opracowanie własne / YouTube