Za blogowanie w Tanzanii możesz trafić do więzienia
Wolność słowa ma to do siebie, że często bywa blokowana. Często jest także mylona z mową nienawiści i rozróżnienie jednego od drugiego, zdaje się być czasem niemożliwe. Tymczasem niektóre rządy nie mają z tym problemu i po prostu blokują Internet. Teoretycznie blogowanie w Tanzanii jest możliwe, ale nieopłacalne i można za nie trafić do więzienia.
Dopiero co pisaliśmy dla was o tym, że w Ugandzie wprowadzono specjalny podatek od social media, a tu okazuje się, że to nie jedyny afrykański kraj, który ma dość wolności słowa. O ile w przypadku Ugandy chociaż próbowano ukryć, że chodzi o zwalczanie wolności słowa, to w przypadku Tanzanii, sprawa jest jasna. Kwoty, które zarządzono są astronomiczne, a przynajmniej dla większości osób, które w Tanzanii mieszkają. Zresztą, nie tylko dla nich.
Blogowanie w Tanzanii
Blogowanie w Tanzanii, czy w ogóle jakakolwiek aktywność w sieci poza przeglądaniem stron internetowych, zdaje się być ryzykowana. Stało się tak w maju, kiedy wprowadzono w kraju nowe prawo, które narzuca na twórców konieczność opłaty za korzystanie z dobrodziejstw Internetu. W połowie czerwca rząd Tanzanii zakazał publikowania czegokolwiek i na jakichkolwiek kanałach social mediowych (YouTube, blogi, fora), a nakazał osobom odpowiedzialnym za ich prowadzenie, zarejestrowanie się. Tak, chcąc wrzucić film na kanał, należało najpierw pójść do urzędu, złożyć pismo i liczyć się z tym, że urzędnicy szybko je rozpatrzą. Dodatkowo konieczna jest opłata, która wynosi w przeliczeniu około 900 dolarów, czyli jakieś 3 000 złotych. Wisienką na torcie jest to, że statystycznie w Tanzanii tyle zarabia się rocznie.
No dobrze, a co stanie się, gdy takiej opłaty jednak się nie uiści? Mogą pojawić się problemy, bo albo czeka nas kara finansowa, która może wynieść około 2 200 dolarów (ponad 7 tysięcy złotych) lub trafimy do więzienia. I to nie są małe wyroki, bo 12 miesięcy ma być minimalnym wymiarem kary za to przewinienie. Zresztą, zarówno grzywna, jak i wyrok, mogą zostać zarządzone jednocześnie. Mało? Prowadząc stronę internetową czy blogową, przez okres jednego roku, należy przechowywać dane użytkowników i mieć możliwość ich identyfikacji (w tym źródeł finansowania), a jeżeli ktoś z rządu zażąda usunięcia kontrowersyjnego wpisu, mamy na to 12 godzin. Dalej mało?
W kafejkach internetowych musi pojawić się monitoring, a jeżeli jest się posiadaczem telefonu komórkowego, ten musi być zabezpieczony hasłem. I choć to ostatnie wydaje się logiczne, to chyba mało kto chciałby, żeby taki obowiązek narzucał mu rząd.
Walka z wolnością słowa
Wielu z blogerów czy youtuberów, którzy mieszkają w Tanzanii, zaprzestało publikowania nowych treści. Nie tylko dlatego, że mogą być one wbrew temu, co chce przekazać rząd, ale dlatego, że boją się konsekwencji i zbyt dużej odpowiedzialności. Tak stało się w przypadku Aikande C. Kwayu, która prowadziła do tej pory blog o… książkach. Teraz musiałaby monitorować każdy wpis i mieć o komentującym niezły zestaw danych tak, by odpowiedzieć na pytania internetowych cenzorów (tak, tacy się pojawią).
Najgorzej mają jednak fora internetowe, gdzie wpisów dziennie może pojawiać się tysiące. To oznacza stałą kontrolę wszystkiego, co pojawia się na stronie, a i tak można mieć obawy, czy rządzący się do czegoś nie „przyczepią”. Aresztowania za nieudzielenie informacji na temat tożsamości użytkowników zdarzały się już w przeszłości, a teraz może być tylko gorzej.
Co dalej?
Szacuje się, że ponad 70% mieszkańców Tanzanii ma mniej niż 30 lat, a tym samym powinna mieć możliwość wyrażania swoich poglądów tak, jak ma na to ochotę. Nowe regulacje nie będą na to pozwalały, bo choć blogosfera może być tam mała, to teraz może zupełnie zniknąć. Koszty rejestracji są astronomiczne, a kłopoty, które mogą się pojawić później, nie są warte stresu. Tak przynajmniej może uważać rząd i obawiamy się, że ma on rację.
Na szczęście u nas sieć nie jest zakazana, a sprzęty, które posłużą wam do jej przeglądania i tworzenia, znajdziecie pod tym adresem internetowym.
Źródło: TheVerge