Czego oczekiwać po Wiedźminie od Netflix? Niczego. No prawie niczego
Pół świata żyje tym, że 20 grudnia na Netflix pojawi się serialowy „Wiedźmin”. Drugie pół świata zastanawia się, czy chodzi o adaptację gry czy może książek, a jak dobrze wiemy, w tej części znajduje się nawet Ambasada Polski w USA. Nie da się jednak zaprzeczyć, że zaraz obok premiery ostatniej części sagi Gwiezdnych Wojen, to właśnie „The Witcher” stanie się tym, o czym będzie dyskutowało się przy wigilijnych stołach. Czego oczekiwać po Wiedźminie?
Nie zabolało mnie to, że Ambasada Polski strzeliła faux pas, bo przynajmniej sporo osób dowiedziało się, jak jest naprawdę. Oczywiście to niewybaczalny błąd, ale wszyscy jesteśmy ludźmi i nie każdy musi siedzieć głęboko w popkulturze, żeby orientować się w jej meandrach. Można więc powiedzieć, że jest Wiedźmin, jest okejka. Jednak ten jeden tweet pokazał, że nad serialem produkcji Netflixa ciąży ogromna odpowiedzialność i może skończyć się tak, że nikt nie będzie zadowolony. I chodzi mi zarówno o fanów twórczości Sapkowskiego, jak i samych graczy.
Czego oczekiwać po Wiedźminie?
Lauren S. Hissrich, czyli showrunnerka serialu, sama wypowiedziała się ostatnio na temat odstępstw, które pojawią się w serialu, nad którym pracowała. Hissrich chciała pokazać widzom świat Sapkowskiego z trochę innej perspektywy, więc zdecydowała się na inne poprowadzenie dwóch postaci. Chodzi o Ciri oraz Yennefer, czyli bądźmy szczerzy, dwie wyjątkowo ważne dla historii bohaterki. Część z historii mamy oglądać z ich perspektywy, co oczywiście może być interesującym wydarzeniem, ale wszystko zależy od tego, jak bardzo będzie to wszystko spójne z fabułą opowiadań. Pierwszy sezon „Wiedźmina” ma bowiem garściami czerpać ze zbiorów „Miecz przeznaczenia” oraz „Ostatnie życzenie”, co potwierdzają też tytuły odcinków.
Adaptacja to trudne słowo
Adaptacje rządzą się jednak swoimi prawami i nie da się „upchnąć” wszystkiego z opowiadań do serialu. Trzeba inaczej rozkładać akcenty, pamiętać o ekspozycji, która nie może ciągnąć się w nieskończoność oraz o ograniczeniach budżetowych. Platforma amerykanów ma też to do siebie, że nie epatuje przemocą tak, jak nie boi się tego robić HBO. Obawiam się, że „Wiedźmin” w ich wykonaniu przez to sporo straci, a walki będą po prostu dobrze opracowaną choreografią bez nawet kropli krwi. Oby nie skończyło się tak, że serialowi bliżej będzie do „Korony Królów”, niż „Gry o Tron”. Netflix stara się ujawniać jak najmniej odnośnie samej fabuły, ale sam fakt, że zapowiedziano już kolejny sezon daje nadzieję, że zobaczymy większość tego, co czytaliśmy w zbiorach opowiadań Sapkowskiego. No właśnie, a co warto byłoby zobaczyć?
Na co czekam w „Wiedźminie”?
Sagę oraz opowiadania Andrzeja Sapkowskiego czytałem dawno temu. Jest jednak kilka elementów, które tak mocno wryły mi się w pamięć, że z wielką chęcią zobaczyłbym, jak ożywają na ekranie. Bardzo bym chciał zobaczyć wątek ze smokiem, który został wręcz zarżnięty w polskiej adaptacji. Villentretenmerth, czyli uwag SPOILER, Borch Trzy Kawki KONIEC SPOILERA, razem ze swoimi dwoma Zerrikankami to jeden z tych elementów powieściowego świata Sapkowskiego, który wywołuje u mnie miłe łechtanie w żołądku. Taki baśniowy element w świecie, gdzie zarzyna się strzygi. Zresztą Sapkowski bardzo często odnosił się w swojej twórczości do świata baśni, który dość umiejętnie łączył z legendami.
Przecież „Mniejsze zło” to cudowna wariacja na temat „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków”, więc chciałbym także i to zobaczyć w wersji Netflixa, bo mogłoby wyjść z tego całkiem ciekawe zestawienie. Jednak dobrze wiem, że nie jest to lista życzeń i wymienianie poszczególnych fragmentów opowiadań czy wskazywanie postaci, nic tutaj nie zmieni. Najbardziej obawiam się czegoś, co Netflix może zupełnie „położyć”.
A co z tą Polską?
„Wiedźmin” nie dzieje się w Polsce, co chyba jest dla każdego jasne, ale nie da się zaprzeczyć, że słowiańskość odgrywa tutaj jedną z ważniejszych ról. Czuć ją na kartach powieści i czuć w grze, choć CD Projekt RED zrobiło to z wielkim wyczuciem. W Netflixowej adaptacji nie powinno zabraknąć czegoś, co trudno jednoznacznie opisać, a każdy wie, o co chodzi. Bo chodzi o klimat. Oglądając „Grę o Tron” czuło się ten swąd spalonych ciał i chciałbym poczuć to samo odpalając 20 grudnia „Wiedźmina”. Nie zależy mi na tym, by tłumaczono mi skąd wywodzi się „Wieszczyca”, ale chce czuć, że nie będzie to interpretacja pokroju „Supernatural”.
Tego obawiam się najbardziej. Tego pójścia na łatwiznę, opakowanego w ładne CGI i zerowym klimatem. Nawet najlepszą historię można zepsuć, czego przykładem niech będzie „Diuna”. Lynch próbował, ale poległ. Przytłoczony ogromnym materiałem wycinał z niego to, co uważał za niepotrzebne, co finalnie doprowadziło do nielogicznych rozwiązań. Możliwości speców od efektów specjalnych także pozostawiały sporo do życzenia w tamtym okresie i podobnie było z pierwszą adaptacją „Wiedźmina” na naszym podwórku.
Niech to zrobią po swojemu
Niech serial od Netflixa odbiega od książkowego oryginału. Nie mam nic przeciwko temu, o ile pójdzie to w dobrą stronę. Chciałbym po obejrzeniu wszystkich odcinków wstać z kanapy, pójść do karczmy i żłopać piwo, a nie wcisnąć na padzie „usuń z listy”. Jeżeli twórcy kupią mnie klimatem, niech sobie zmieniają świat do woli. Ten Sapkowskiego już znam, chętnie za to poznam ten Hissrich. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czego oczekiwać po Wiedźminie. Niech tylko nie zawiedzie i już.
Nowe komputery oraz konsole, które pozwolą wam zagrać w Wiedźmina i obejrzeć serial na Netflix, znajdziecie w naszym sklepie internetowym, wchodząc pod ten adres.
Źródło: Netflix / Opracowanie własne