Czekam na aktualizację – czemu Android ma z tym problemy?
Jedna z największych bolączek użytkowników telefonów z Androidem na pokładzie, to wieczne czekanie na update systemu. Czekam na aktualizację mogłoby zostać hasłem przewodnim wielu nowych smartfonów, co wcale nie jest zabawne. Jest przerażające, a najgorsze jest w tym to, że nic nie zapowiada zmian na lepsze.
Ostatnio dość głośno zrobiło się o tym, że Samsung Galaxy S8 otrzyma aktualizację do ostatniego Androida 9 Pie. Dwuletni flagowiec do Koreańczyków jest na rynku wyjątkiem, bo niewielu producentów decyduje się na to, by „starsze” sprzęty w jakikolwiek sposób aktualizować. Warto tu wymienić jeszcze np. OnePlus, gdzie ostatnio model z numerem trzy także doczekał się update’u. Czy to powód do radość? Częściowo tak, ale jeżeli przyjrzymy się sprawie bliżej, może się załamać.
Czekam na aktualizację
Jeszcze kilka lat temu Google starał się dopieszczać swoich użytkowników, wypuszczając aktualizacje systemowe w odstępach kilkumiesięcznych. Przebiegało to różnie i dopiero tak naprawdę od niedawna sprawa wygląda inaczej. Duża aktualizacja pojawia się raz do roku, a pomniejsze, których zadaniem jest łatanie niektórych błędów oraz dodawanie łatek bezpieczeństwa, wypuszczane są mniej więcej co miesiąc. To dobry sposób i zapewniający względny spokój dla użytkowników smartfonów. Tylko, że tych użytkowników, którzy mogą się z tego spokoju cieszyć, jest niestety bardzo mało.
Kto w pierwszej kolejności mógłby przestać mówić, że czekam na aktualizację? Z pewnością ci, którzy korzystają z urządzeń przygotowanych bezpośrednio przez Google. Chodzi oczywiście o linię smartfonów Pixel. Dodatkowo istnieje raptem kilka innych sprzętów, które równie szybko, co wspomniany Pixel, otrzymują dostęp do aktualizacji. Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest kilka, ale najważniejszym z nich jest… różnorodność. I warto tutaj porównać sytuację Androida z tą, która występuje u największej jego konkurencji, czyli w iOS. Klienci Apple mają bowiem znacznie, ale to znacznie lepiej pod względem aktualizacji systemowych.
Android vs. iOS
Ile pojawiło się telefonów, które od razu wyposażone są w iOS na przełomie ostatnich kilku lat? Kilkanaście, a średnio można powiedzieć, że 3-4 rocznie. Jeżeli porównamy to do rynku urządzeń, gdzie bazowym system jest Android, od razu widzimy skalę. Kilkaset nowych smartfonów rocznie to i tak łagodnie powiedziane. Tyle sprzętów i tylu producentów to ogromny problem. Google w przeciwieństwie do Apple, nie ma możliwości kontrolowania produktów wypuszczanych na rynek. Firma może jedynie dbać o to, co sam stworzy, czyli właśnie linię Pixel. Kilku innych, zaufanych producentów także może liczyć na szybki update, ale nie na wszystkich swoich smartfonach, ale jedynie na wybranych.
Android to dość otwarty system, który pozwala na wiele zmian i modyfikacji. Google się z tym nawet nie kryje, a co więcej, zachęca swoich użytkowników do wspólnych prac nad systemem. I to doskonałe rozwiązanie, ale dla tak zwanego „zwykłego użytkownika”, zupełnie nieprzydatne. On chce, żeby jego telefon działał szybko, sprawnie i był bezpieczny. Przynajmniej tego chcieć powinien, bo dobrze wiemy, że w rzeczywistości wygląda to często zupełnie inaczej. Obecnie smartfony „żyją” na tyle krótko, że problem z aktualizacjami zdaje się być niewielki.
Smartfona wymienia się co rok, może dwa. I to najczęściej wtedy, kiedy kończy się umowa z operatorem. Wtedy aktualizacja systemowa nie ma już znaczenia. Apple tak do tego nie podchodzi, bo przecież ich smartfony dostają aktualizacje systemowe nawet wtedy, kiedy mają a karku kilka lat. I dalej doskonale działają, choć oczywiście i tu zdarzają się pewne wpadki. Niemniej sprzętu z iOS można używać dłużej. Dłużej ma też się pewność, że ten sprzęt nie będzie sprawiał problemów, a nowe funkcje będą na nim dostępne.
Ile można czekać?
Apple to marka premium. Wprawdzie można w och portfolio znaleźć też „tańsze” produkty, ale w porównaniu z urządzeniami na Androidzie, dysproporcja jest ogromna. Mamy przecież budżetowce, które potrafią kosztować kilkaset złotych, a ich podzespoły sprawiają, że nawet pisanie SMS’ów może sprawiać problem. Trudno więc wyobrazić sobie sytuację, gdzie aktualizacja systemowa, przystosowana np. pod nowe procesory, działała tak samo dobrze tu, jak na flagowcach. Nie dziwne więc, że tego typu urządzenia zazwyczaj nie dostają żadnego update’u. Użytkownik może więc mówić, że „czekam na aktualizację”, ale to czekanie jest bezsensowne. U Apple nie.
Google nie może i tak naprawdę nie powinno przejmować się różnorodnością smartfonów na rynku. Oni przygotowują produkt pod postacią systemu, a to, co zrobią z nim zewnętrzni producenci, nie jest już ich problemem. Jest niestety problem samego klienta końcowego. Chcąc mieć dostęp do nowej wersji systemowej trzeba więc wyłożyć sporo gotówki. Pixel tani nie jest, ale nawet jeżeli nie kupi się smartfona od Google, ale innego flagowca, o aktualizacjach można czasem zapomnieć. Wspomniany na początku tekstu Samsung Galaxy S8 jest na to przykładem. Minęły zaledwie dwie generacje, a producentowi zajęło kilka miesięcy to, by wprowadzić Pie na urządzenie. Dlaczego?
Nakładka nakładce nierówna
Żeby mieć na swoim telefonie to, co w zamyśle chciało Google, trzeba mieć sprzęt od nich. Ewentualnie taki, który należy do programu Android One, czyli zapewniającego kilkuletnie wsparcie w procesie aktualizacji. Niestety, ale takich smartfonów jest relatywnie niewiele, choć zbliżająca się premiera Motorola One Vision daje nadzieję na to, że powoli może się to zmieniać. Tam dość szybko po światowej premierze będzie można liczyć na update. Zresztą Motorola zawsze starała się zapewnić szybkie aktualizacje, bo ich nakładka na system nie wprowadzała wiele zamieszania. Jednak np. u Samsunga czy Huawei lub LG, sprawa wygląda znacznie bardziej skomplikowanie.
Nakładki systemowe muszę bowiem się czymś wyróżniać. Klientom może się to nie podobać, ale to jeden z powodów, dla których czekanie na aktualizacje tak mocno się wydłuża. Producent dostaje pliki z Androidem, a następnie musi je przystosować do nowych sprzętów i ich podzespołów, a potem jeszcze popracować nad swoją nakładką. Im więcej zmian w niej występuje lub im bardziej jest skomplikowana, tym dłużej trzeba poczekać na update.
I tutaj ponownie widać przewagę iOS, który dla urządzeń mobilnych wszędzie jest taki sam. Przynajmniej w swojej bazowej formie. Jeżeli każdy telefon z Androidem wyglądałby podobnie pod względem systemu, nikomu nie opłacałoby się tworzenie i wypuszczanie co chwila nowych smartfonów. Problem z aktualizacjami jest więc nie do rozwiązania. Przynajmniej nie kiedy producenci chcą zarobić na swoich produktach, a to, że chcą jest oczywiste. Same nakładki nie są złym rozwiązaniem, o ile są dobrze zoptymalizowane i przystosowane do potrzeb użytkownika. Czasem jednak zdarza się, że „zamulają” system i mają w sobie wiele niepotrzebnych śmieci. Więc nie dość, że użytkownik musi czekać na aktualizację, to jeszcze dostaje coś, co wprowadza więcej problemów, niż pożytku.
Jak mieć dostęp do wcześniejszych aktualizacji?
Tutaj odpowiedź mogłaby być banalnie prosta – trzeba kupić Pixela. Tylko, że to sprzęt drogi, a na dodatek trudno dostępny. Przynajmniej wtedy, kiedy chcielibyśmy wejść do pierwszego z brzegu marketu z elektronika i wyjść z niego ze smartfonem w dłoni. No nie ma na to szans. Można więc szukać sprzętów z Android One, bo te są dostępne w przystępniejszych cenach, jak chociażby Xiaomi Mi A2 Lite czy Motorola One. Tutaj użytkownik ma względny spokój i nie musi bawić się z bootloaderem. Przecież nie każdy producent pozwala na to, by „majstrować” przy jego urządzeniu, a dodatkowo trzeba mieć chociażby podstawową wiedzę na temat oprogramowania. Inaczej można zrobić więcej szkód niż pożytku.
Oczywiście w sieci znajdziemy wiele miejsc, gdzie zostaniemy pokierowani, jak np. wgrać nowy root. Pytanie tylko, czy „zwykły użytkownik”, chce się w to bawić? Wątpliwe. On przecież i tak za rok zmieni telefon, a jak nawet nie, to nic wielkiego się nie stanie. Tylko, że niestety, ale coś stać się może, bo brak zabezpieczeń na odpowiednim poziomie może doprowadzić do utraty danych. Wszak dziś niemal wszystko, co mamy na swoich smartfonach, jest istotne. Hasła do portali społecznościowych można jeszcze jakoś przeboleć, ale już strata dostępu do konta bankowego brzmi mało ciekawie. Podobnie, jak utrata będących na nim środków.
Czy będzie lepiej z aktualizacjami?
Obecnie nie mamy żadnych wątpliwości – nie będzie lepiej. Będzie tylko gorzej, bo liczba urządzeń z Androidem rok do roku jest większa. Aktualizacje na Androida dostaniemy, jak będziemy mieć Pixela. Zawsze można przerzucić się na iOS i problem zostanie zupełnie rozwiązany. Owszem, może się wydawać, że to duży wydatek, bo przecież iPhone do tanich nie należy. Tylko, że to w tym wypadku wydatek na lata i pewność wsparcia dla użytkownika. Coś, czego niestety nie każdy producent telefonów z Androidem stara się dotrzymywać. Chcielibyśmy wierzyć, że kiedy nikt nie będzie musiał mówić – czekam na aktualizację. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że to tylko nasze pobożne życzenie.
Nowe smartfony znajdziecie w naszym sklepie internetowym, wchodząc pod ten adres.
Źródło: Google / Apple / Opracowanie własne
A może przynajmniej część problemu leży gdzie indziej? Jaki sens, poza nakręcaniem sprzedaży najnowszych smartfonów, ma wypuszczanie nowej wersji systemu co rok?
Dobrze, że w przypadku Androida Q wprowadza się APEX, bo to krok w dobrą stronę.
Powodem wypuszczania co rok jest też pewnie to, że ludzie potrzebują nowości. Zobaczymy, co tam Google jeszcze doda do Q 🙂