You are here
Samotny w ciemności felietony 

Samotny w ciemności

Jeżeli istnieje na świecie osoba, której powinno się zabrać reżyserski stołek, jest nią Uwe Boll. To człowiek, który sprowadził na świat takie koszmary jak „Far Cry”, „Postal” czy „BloodRayne”. Jego upodobania do ekranizacji gier sprawiły, że na każdą kolejną patrzymy z niepokojem. Tak jak w przypadku „Alone in the Dark”.

 
al 750x300 1
Zanim przejdziemy do tego, dlaczego Uwe Boll zgwałcił kolejną grę swoją autorską adaptacją, warto przyjrzeć się samemu reżyserowi. Człowiek, który stworzył ponad trzydzieści filmów nie może być aż tak złym filmowcem, prawda? Inaczej nie byłby w stanie uzbierać nawet minimalnej kwoty potrzebnej na rozpoczęcie zdjęć. Cóż, w przypadku Bolla sprawa wyglądała odrobinę inaczej.
W jego oszałamiającej (jeżeli spojrzymy na ilość nakręconych filmów) karierze przeważają produkcje oparte na grach. Nie dlatego, że Boll jest miłośnikiem komputerowej rozrywki, ale dlatego, że nośny tytuł sprzedaje produkt. Każdy, kto choć przez chwilę pałał miłością do odzianego w płaszcz mordercy z „Postala”, chciał zobaczyć film na jego podstawie. Już samo to zapewniało rozgłos oraz częściową widownię. I to wystarczyło, by kolejni producenci chętnie pozbywali się praw do swoich tytułów. Bollowi odmówiono wprawdzie sprzedaży praw do „World of Warcraft”, ale było to już po wielu spektakularnych finansowych porażkach. Ponoć uzyskał dość szorstką odpowiedź od developera – „Na pewno nie tobie”.
 
al 750x300 2
Swojego czasu reżyser zapowiedział nawet, że wycofa się z kręcenia filmów, gdy petycję z taką prośbą wystosują do niego widzowie. Z pomysłu oczywiście się wycofał. Obecnie kręci już mniej produkcji, a wszystko przez zmianę prawa. W Niemczech do 2005 roku obowiązywał wyjątkowo przyjazny twórcom sposób odliczania podatków. Dzięki niemu, produkcje, które nie radziły sobie na rynku mogły otrzymać spore dofinansowania. Nie dziwne więc, że Boll nie przejmował się takimi rzeczami jak scenariusz. Poszukiwał pieniędzy nawet na Kickstarterze. Skończyło się tym, że nagrał krótki film, w którym kazał każdemu „spier**lać”. Funduszy nie zebrał.
Zanim jednak podatkowe źródełko wyschło, Boll popełnił „Alone in the Dark: Wyspa cienia”. Jeżeli pamiętacie pierwszą odsłonę gry, kanciastą, ale w pełni trójwymiarową, w której wąsaty człek przemierzał przerażające domostwo, zapomnijcie o tym wszystkim. Zapomnijcie także o kolejnych częściach „Alone in the Dark”, bo film ma z nimi wspólną tylko jedną rzecz. Niektóre nazwy.
 
al 750x300 3
Akcję uwspółcześniono, ale to nie jest novum, uczyniono tak także w późniejszych grach. Szkoda, bo oglądanie wizji Bolla dziejącej się na początku XX wieku byłoby przynajmniej zabawne. Tutaj dostajemy niestety smutną rzeczywistość, która dodatkowo jest tak ciemna, że trudno na ekranie dopatrzeć się czegokolwiek. Sam film rozpoczyna się wstępem, czytanym przez lektora, który z całą pewnością opuścił kilka lekcji języka angielskiego. Widz zostaje wprowadzony w fabularne zawiłości (starożytne plemię, portal do innego wymiaru i śmierć – standard na pół strony scenopisu pisanego fontem czternastką z podwójną interlinią), a następnie rzucony w wir akcji.  Fabułą nikt się nie przejmuje. Są potwory, jest dobrze!

Do produkcji zatrudniono nawet aktorów, którzy z kinem mieli wcześniej coś wspólnego. W Edwarda Carnby wcielił się sam Christian Slater. Aktor dobrze znany z „Imienia róży” czy „Wywiadu z wampirem” starał się jak mógł, ale nie dano mu wielkiego pola do popisu. Maskując scenariuszowe niedociągnięcia, Slater stroi miny do kamery, które zdają się mówić: „Jeszcze 10 dni zdjęciowych i dostanę czek”. Podobnie wypadają dwa kolejne, dość znane nazwiska. Tara Reid wcieliła się w piękną panią z muzeum, a Stephen Dorff w dowódcę specjalnej grupy 713. Ta zajmowała się badaniem zjawisk paranormalnych, choć w „Alone in the Dark” ograniczyła swoje działania do rozwalania wszystkiego, co mogło mieć jakąkolwiek wartość archeologiczną.

 
http://www.youtube.com/watch?v=NEBHAnrcfUQ
Najgorzej w całym filmie wyszły efekty specjalne. Nie chodzi tutaj o ich jakoś, choć do tego również można się przyczepić, ale o sam fakt jak pokazano stwory na ekranie. Jest za ciemno, praktycznie ich nie widać, a dodatkowo montaż woła o pomstę do nieba. Krótkie cięcia, które miały nadać dynamiki scenie, stały się gwoździem do trumny. Z trudem się je ogląda, a zamiast szybkiego rozwinięcia, dostajemy krótkie popłuczyny. Boll postanowił również, że stwory będą mogły być niewidzialne. I to się nazywa oszczędność przy produkcji, bo zamiast oglądać cyfrowo generowanych przeciwników, agenci strzelają np. do muzealnych gablot.
Niestety, „Alone in the Dark: Wyspa cienia” brakuje wszystkiego, za co gracze polubili tytuł. Klimat odosobnienia, strach czy niemoc, Boll zamiótł wszystko pod dywan i zostawił ogłupiającą, źle nakręconą strzelankę. Film trudno nawet nazwać horrorem, to raczej zbiór scen, które luźno się ze sobą łączą. Kolejny zmarnowany potencjał i kolejny punkt w filmografii Bolla, na którym reżyser z pewnością zarobił.
Źródło: IMDB
Fot: jw.
_________________
Po gry i konsole zapraszamy pod ten adres.

Related posts

Leave a Comment