Granie po 30-tce – poradnik niepoważny
Będąc dzieckiem wydawało mi się, że niczego bardziej nie pragnę od tego, by stać się dorosłym. Gdybym wtedy wiedział, jak wygląda dorosłość, zapewne rękami i nogami zapierałbym się przed tym, żeby skończyć te nieszczęsne 18 lat. Ostatnio zacząłem zastanawiać się, co zmienia się w życiu i doszedłem do wniosku, że granie po 30-tce to jednak najlepsze, co mi się przytrafiło.
Pisząc ostatnio o badaniach, które przeprowadzono, żeby sprawdzić wiek „statystycznego gracza”, odkryłem, że idealnie wpisałem się w tak zwaną „większość”. Wprawdzie we wspomnianych badaniach większość graczy miała od 25 roku życia, to i tak uważam, że całkiem nieźle się „wstrzeliłem”. Trzydziestka na karku to nie wyrok śmierci dla gracza, ale coś, co pozwala mu rozwinąć skrzydła. O ile wie, jak się do tego zabrać.
Granie po 30-tce – skąd się w ogóle wzięło?
Miałem ten luksus, że będąc dzieckiem w domu był komputer. Dziś może wydawać się to czymś nienaturalnym, jeżeli go nie ma, ale na początku lat 90-tych posiadanie PC-ta było czymś wyjątkowym. Pierwszy blaszak, który zawitał w progi naszego domu był urządzeniem raczej takim sobie. Procesor 286 i liczba RAM, którą z litości przemilczę. To jednak nie miało większego znaczenia, bo pozwoliło mi przenieść się do zupełnie innego świata.
Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że do grania potrzeba trochę mocniejszych bebechów, więc odpalając Terminator 2 i tak cieszyłem się z kolorów niedopasowanych do żadnego z profili. Liczyła się w ogóle możliwość zagrania, a nie to, jak dany tytuł wygląda. Pierwsze Prince of Persia za to hulało pięknie, więc przechodziłem je kilkukrotnie. O pierwszym Wolfenstein mogę powiedzieć to samo. I choć dziś, granie po 30-tce nie sprawia już tej dziecięcej frajdy, to uważam, że wzięło się właśnie od tych pierwszych doświadczeń. Nieporadnych i z góry skazanych na porażkę. Bo i jak można mówić o graniu na poważnie, kiedy sprzęt się zacinał, a nowsze produkcje przestawały się odpalać?
Gry dorastały razem ze mną
Kiedy domowy komputer przeskoczył o kilka klas wyżej i zamiast 286 pojawiło się Pentium 90 MHz, mogłem na nowo odkrywać to, co wtedy aktualnie rządziło. Pojawił się Command & Conquer, kolejne Mortal Kombat czy Duke Nukem 3D. Przy tych tytułach spędzałem wtedy długie godziny, a moi rodzice robili wszystko, żeby tylko nie siedział „na komputerze” zbyt długo. Wiadomo, wtedy komputer stanowił novum dla każdego i nawet ci, którzy zdążyli się do ich obecności w domu przyzwyczaić, dalej podchodzili do nich trochę nieufnie.
Do dziś pamiętam, ile miejsca zajmował blaszak i ile potrzebował czasu do tego, by się w końcu uruchomić. Ogromne, kineskopowe monitory także wymagały sporo przestrzeni, a dodatkowo ważyły więcej niż pokaźnych rozmiarów pies. Umawianie się ze znajomymi na sesje LAN było mordęgą, ale i tak się to robiło, bo gry pozwalały nam na to, żeby na chwilę oderwać się od szkoły. Z każdym kolejnym rokiem było już jednak coraz trudniej. Pojawiały się nowe obowiązki domowe, więcej zajęć i zainteresowania, które niekoniecznie związane były z elektroniczną rozrywką. Wtedy też zacząłem myśleć, że kiedy w końcu stanę się dorosły, w pełni usamodzielnię i zamieszkam sam, nic nie stanie mi na przeszkodzie w graniu. O w jakim błędzie byłem.
Granie po 30-tce – poradnik niepoważny
Pierwsze co zaczęło się kurczyć w momencie, kiedy stałem się dorosły, to czas. Okazało się, że wraz w wejściem w dorosłość, coraz więcej rzeczy pojawia się „nad głową”. I nie chodzi tutaj tylko o samą pracę, bo to oczywista oczywistość, że zajmuje ona większą część dnia, a czasem i weekendu. To samo było zresztą ze szkołą czy studiami. Graczowi po 30-tce (czy w ogóle dorosłemu i samodzielnemu) zaczynają stać na drodze zupełnie inne rzeczy. Ten przydługi wstęp miał wam na celu wytłumaczyć jedno – tęsknie za możliwością grania przez cały dzień i dlatego postanowiłem napisać ten poradnik. Nie bierzcie go zupełnie na serio, bo stanie się wam krzywda. Ostrzegałem. Gotowi?
Gdzie zaoszczędzić czas?
Jedzenie to czynność, be której nie da się obyć. No niestety, ale większość z nas zmuszona jest do tego, żeby gotować i spożywać. Jedzenie przeszkadza też w graniu, chyba że mamy służącego, który będzie nas karmił, a co za tym idzie, nasze ręce będą mogły dalej pozostać na klawiaturze lub padzie. Jeżeli jednak takiego lokaja nie posiadamy, to mamy kolejne cenne minuty, które nam uciekają. Uwaga, teraz będzie trochę matematyki. Załóżmy optymistycznie, że praca zajmuje nam 8 godzin dziennie. Dodajmy do tego dojazdy, które na potrzeby tego poradnika uśredniłem do 1 godziny w każdą ze stron, czyli dziennie mamy 2 godziny wyjęte z życia. Doba kurczy się nam więc do 14 godziny. Odejmijmy od tego sen, który dla bezpieczeństwa zaznaczmy jako 6 godzin. Zostaje nam więc 8. Mało? Niby nie, ale co z resztą aktywności?
Jedzenie jest dla słabych
Zakładając, że już się rozbudzimy, co mi zajmuje od 30 minut do całej doby, pora przygotować coś do jedzenia. Proszę, nie oceniajcie moich przyzwyczajeń żywieniowych, nie jestem z nich dumny. Najprostsze rozwiązania są najlepsze, dlatego buła z dżemem, ewentualnie buła z czymkolwiek, co akurat jest w lodówce i jeszcze nie zaczęło żyć własnym życiem. Do tego obowiązkowa kawa, która zaparza się w trakcie przygotowywania ww. posiłku. Razem z jego zjedzeniem, odejmuje od tych 8 godziny jakieś 30 minut.
Obiad to największa zmora, bo oprócz jego przygotowania, co potrafi zająć nawet do dwóch godzin (nie jestem dobrym kucharzem), wypadałoby do tego doliczyć jeszcze zmywanie. Powiedzmy, że tym razem postawiłem na makaron z jakimś tam sosem, więc zakładam, że na wszystko schodzi mi około 1,5 godziny. Doba kurczy się zatem do 6 godzin.
Dodając do tego kolację, wychodzi mi, że zostaje mi mniej więcej 5,5 godziny wolnego czasu podczas dnia pracującego. Czas ten można wydłużyć na kilka sposobów – jednym z nich jest nie jedzenie w ogóle, co oczywiście na dłuższą metę się nie opłaca, ale zawsze pozostaje jeszcze żarcie na wynos. Wprawdzie to droższa opcja, ale kto nam zabroni wytracić trochę gotówki. Jesteśmy w końcu dorośli. Ta decyzja odbija się zawsze czkawką pod koniec miesiąca, ale przemilczę to. Tak możemy zyskać przynajmniej półtorej godziny w ciągu dnia!
Częste mycie to wiadomo
Skoro jedzenie już częściowo ogarnęliśmy, pora na higienę. O ile nie pracujecie w domu i czasami musicie wyjść do ludzi, warto o nią zadbać. Mężczyźni mają tutaj trochę łatwiej, bo prysznic plus inne czynności, które przemilczę, powinny zająć około 1,5 do 2 godzin dziennie. Jeżeli odżywiamy się prawidłowo i gotujemy z naszych 5,5 godziny zostaje więc 3,5. No i to jest wynik mało ciekawy. Nie polecam rezygnowania z higieny, ale wiecie, granie po 30-tce wymaga poświęceń.
Sporo już doszedłem do poświęceń, to pora zapomnieć o zakupach. Przynajmniej takich stacjonarnych, czyli wyjściu do sklepu, wybraniu produktów i odstaniu swojego w kolejce. Dziennie można na tym stracić przynajmniej godzinę. Zostanie więc raptem 2,5 na to, żeby chwilę pograć. I to naprawdę optymistyczny wariant, bo zawsze znajdzie się tak zwane „coś”, co ten czas jeszcze skróci. Wizyta u lekarza, tankowanie samochodu, wyniesienie śmieci. Wychodzi więc na to, że w czasie tygodnia pracy zostaje około 2 godziny wolnego czasu na to, żeby uruchomić jakąś grę. I to przy założeniu, że nie jest się diabelnie zmęczonym i ma się w ogóle na to ochotę.
Jak więc grać po 30-tce?
- Po pierwsze – trzeba pozbyć się tego, co nas w życiu ogranicza. Najwięcej czasu zajmuje praca, więc to byłoby najlogiczniejsze, ale bez niej, nie będzie pieniędzy na gry i rachunki. Pracę zostawiamy. Przestajemy jeść. Najwytrwalsi wytrzymują około dwa tygodnie. Dodatkowym plusem będzie to, że odejdzie nam potrzeba robienia zakupów, więc zyskujemy dodatkowy czas i środki finansowe, które można przeznaczyć na nowe gry. Podwójny profit!
- Po drugie – sen to wymysł płaskoziemców. Kilka kaw i człowiek czuje się jak nowo narodzony, a dodatkowo jego palce chodzą tak szybko, jak nigdy dotąd. W nocy jest też spokojniej, ale niestety sąsiedzi mogą usłyszeć nasz szloch, kiedy jakiś 12-latek zabije nas w nowym Call of Duty. Nie ważne, zyskujemy parę godzin więcej.
- Po trzecie – znajomych mamy online. Odchodzą więc kolejne spotkania na mieście, które zabierają cenne godziny. Jak zależy nam na tych przyjaciołach, których mam obecnie, namówmy ich do grania w to samo co my. Tak połączy się przyjemne z pożytecznym.
Konkluzja
Granie po 30-tce, będąc już tak zupełnie poważnym, to jedna z ciekawszych aktywności. Zaczyna doceniać się poszczególne tytuły i z racji tego, że na samą rozgrywkę ma się mniej czasu, wybiera się tylko te, które naprawdę nas interesują. Ja w God of War grałem nocami i faktycznie kosztem kilku godzin snu, ale nie żałuję. Zrobiłem to z czystą premedytacją tak samo, jak przechodziłem Spider-Man’a. Czy chciałbym mieć na granie więcej czasu? Pewnie tak, choć z każdym kolejnym rokiem staję się coraz bardziej wybredny jeżeli chodzi o tytuły, a mając mniej czasu, dłużej się nimi delektuję. Gdybym przeszedł wspomnianego GoW’a w jeden dzień, czułbym się zawiedziony.
Przyjmuję zasadę, że wieczorem odpalam konsolę na godzinę, półtorej, a w weekendy czasem na dłużej. Daje mi to chwilę wytchnienia od codzienności i uważam, że granie po 30-tce daje więcej dziecięcej frajdy, niż miało to miejsce „za dzieciaka”.
Konsole, komputery i gry, znajdziecie w naszym sklepie internetowym pod tym adresem.
Źródło: Opracowanie własne