Son of Sparda – Devil May Cry 3
Najlepsze gry, w jakie możesz zagrać, to te, których się nie spodziewasz. Gra, żebyś mógł z niej przyjemność, musi, przede wszystkim, odpowiadać twoim gustom estetycznym, ale też musi sprawiać, że czujesz się dobrze grając w nią. To znaczny, że gameplay ma sprawiać ci przyjemność i pozwalać robić rzeczy, których nigdy byś nie zrobił w rzeczywistości. To główna różnica pomiędzy elektroniczną rozrywką, a każdym innym rodzajem medium. Najlepsze gry, to te, które ci urwą głowę już po pierwszych pięciu minutach.
Kiedy podnosiłem pierwszy raz pudełko z DMC3, było kilka dni po premierze, a ja nie wiedziałem o niej właściwie nic. Grałem w poprzednie części, jednak druga była tak okropna, że nawet jej nie skończyłem, a w porównaniu do pierwszej części cyklu – to wręcz świętokradztwo. Nie miałem okazji jeszcze przyjrzeć się dokładniej recenzjom trzeciej odsłony, ale wiedziałem, że jest dość dobrze oceniana, część z grających nawet twierdzi, że tytuł ma szansę zatrzeć niesmak po DMC2. Wobec tego (i chwilowego braku gier do zarzynania po nocach) pudełko z Devil May Cry 3 wróciło ze mną do domu. Zanim przejdę do pisania o grze, chciałem tylko napisać, że czternastoletni, wówczas, ja, nie miałem pojęcia jakie nadchodzą czasy i że do jeszcze bardzo długo w moim życiu będę się odnosił do tego okresu jako “Złote lata elektronicznej rozrywki”. Dokładnie, tak jak złote lata radia gromadziły w domach całe rodziny i grupy przy odbiornikach radiowych, tak w tych latach kilka osób potrafiło przesiedzieć całą noc przed PS2 i telewizorem obserwując pojedynek z The End w MGS3 albo walkę z Vergilem w DMC3. To były dobre czasy. Zaczynajmy.
Devil May Cry 3 zaskoczyła mnie już po kilku minutach od włączenia konsoli. Pierwsze cut-scenki na sam początek gry zaserwowały wstrząs (tak, dosłownie i w przenośni; wiecie, jak u Hitchcocka – trzęsienie ziemi, a potem już tylko napięcie rośnie) – rzadko kiedy w grze widzimy tak dopracowaną i przemyślaną choreografię, przywodzącą bardziej na myśl wysokobudżetowe filmy akcji niż tytuł na PS2. Mówię oczywiście o scenie w nowo otwartej, nienazwanej jeszcze agencji młodziutkiego Dantego, która zaczyna się od wizyty tajemniczego wysłannika niosącego wiadomość od jego brata, a kończy na zrujnowaniu: pizzy Dantego, szafy grającej, całego lokalu, większości miasta. A wspominałem o starciu ze śmiercią, otwierających się prosto do dziewiątego kręgu piekła portalach i gigantycznej wieży pełnej piekielnych pomiotów wyrastającej kilkaset metrów od domu/miejsca pracy Dantego. Tak to bywa, jak przyjeżdza rodzina z zagranicy. W ciągu dosłownie kilku minut dzieje się tak dużo, że gracz zostaje postawiony przed feerią walki, zniszczenia i całkowitej ignorancji dla zasad grawitacji, a po chwili okazuje się, że musi sam wziąć ster w ręce i kontynuować to, co pokazała przed chwilą gra.
Początek Devil May Cry 3 jest niesamowicie istotny, ponieważ kojarzy mi się tylko i wyłącznie z jedną grą: Dark Souls. Pierwszy pojedynek w grze toczymy z samą kostuchą – poziom trudności od samego startu zostaje przykręcony dość mocno, ale jednocześnie sprawiedliwie – adekwatnie do starcia z samą Śmiercią. Później, gra pokazuje bardzo tradycyjną budowę – mamy liniowe poziomy, które kończą sie starciami z bossami, a nasza droga jest usłana checkpointami, w których zapisujemy grę oraz rozwijamy postać. Brzmi znajomo, prawda?
W DMC 3 poznajemy Dantego jako bardzo młodego nefilima. Ledwo co ogarnął własny kąt do mieszkania, nie do końca chce się zajmować łowieniem demonów, a płaszcz nosi na gołą klatę (bo czemu nie?). Jest znacznie bardziej pyskaty i rozmowny niż wcześniej, a jego charakter widać w każdej walce – jest bardzo szybko oraz bardzo efektownie. Czy efektywnie? Cóż, ujmijmy to tak – gość, który nie może umrzeć nie powinien się martwić swoją skutecznością. Gra oddaje w ręce gracza cztery style walki, między którymi możemy się przełączać, a część z nich pozwala na własnoręczne wykonywanie akrobacji podejrzanych wcześniej w przerywnikach. Dla przykładu Trickster pozwala biegać po ścianach i jeździć na ciałach leżących przeciwników jak na desce, a Swordmaster pozwala zapanować nad Rebellionem w niespotykany dotąd sposób.
http://www.youtube.com/watch?v=2MPPLrePwBU
Na dodatek, w miarę jak posuwamy się dalej w grze stają się dostępne inne style, przeciwnicy zmieniają się co kilka minut, a scenki przerywnikowe robią się tylko coraz bardziej intensywne (Bieg za własnym mieczem rzuconym pionowo w dół, podczas gdy ostrze rozgrzewa się do czerwoności przebijając przez kolejne demony? Check!). Do ostatniej minuty Devil May Cry 3 przypomina przejażdkę najlepszym rollercoasterem jaki możecie sobie wyobrazić i to wy kontrolujecie wszystkie wagoniki. Fabuła? Obecna, ale większość z niej jest opowiadana przez maksymalnie kiczowate one-linery Dantego (swoją drogą, jedne z najlepszych w grach akcji), ale historia potrafi też momentami uderzyć w poważne tony.
Mógłbym napisać cały kolejny paragraf o systemie walki: jak dobry jest, jak precyzyjny, jak dużo przyjemności sprawia po opanowaniu, jak wiele broni ma do dyspozycji gracz i jak można je rozwijać. Ale to już musicie sprawdzić sami, bo pomimo wielu lat (11!) od premiery gry, to nadal najlepsza część sagi. Nowe DmC wypada przy tej grze wyjątkowo słabo i szaro, podobnie jak nowy Dante, w porównaniu z młodym, demonicznym szczeniakiem z DMC3, dla którego połknięcie przez lewiatana to zupełnie zwykłe zdarzenie, a w piekle bywał czasem jeszcze przed śniadaniem.
_____________
Zapraszamy do naszego e-sklepu. Zapraszamy również na profil Vip Multimedia na Facebooku.