You are here
Wagary w szkole. Też spędzaliście je przy grach? pc 

Wagary w szkole. Też spędzaliście je przy grach?

Doom, Diuna czy Starcraft — to był niegdyś sposób na wolne od szkoły. Dzisiaj dzień wagarowicza. Redakcja portalu Vipmultimedia postanowiła podzielić się swoimi wspomnieniami z kultowych niegdyś gier. 

 Wagary slide

Dzień wagarowicza w szkole zawsze był wydarzeniem specjalnym. Nauczyciele starali się zrobić wszystko, by nikt z uczniów nie opuszczał zajęć. Wyjścia do kina czy teatru były wtedy obowiązkowe, a każda nieobecność musiała być bezwzględnie usprawiedliwiona. Kadra dwoiła się i troiła, by nikt tego dnia nie spędził poza szkołą. Jakie były wyniki możecie się domyślić. Nauczyciele nie mieli szans z jednego prostego powodu – komputera.

Doom

PostawNaPawlaka

„Doom”, dzieło totalne id Software i Johna Romero, które przykuwało do ekranów na długie godziny. Szczególnie, gdy mieliśmy dostęp do sieci LAN, a rozgrywka toczyła się między znajomymi. Owszem, w czasach, gdy Internet jeszcze raczkował, a każde połączenie z siecią oznaczało wysokie rachunki telefoniczne, rozgrywka stała na zupełnie innym poziomie niż teraz. Ekscytowaliśmy się każdym double kill i nie ważne było to, jak gra przedstawiała się od strony graficznej.

„Doom 2” prezentował się niesamowicie. Udźwiękowienie, poziom detali i świat wykreowany przez studio developerskie pochłonęło nas na tyle, że znikaliśmy ze znajomymi na długie godziny w korytarzach i na otwartych arenach. Wymagało to targania pod pachą komputerów, podłączania i konfigurowania sieci, ale LAN Party miało swój niezaprzeczalny urok. Dzień wagarowicza kończył się z chwilą, gdy rodzice wracali z pracy, a my dostawaliśmy burę za to, że nie byliśmy w szkole. Usprawiedliwienia dostawaliśmy i tak, ale kazano nam przysiąc, że za rok będzie inaczej. Było, Internet stawał się na tyle popularny, że mogliśmy strzelać do siebie bez wychodzenia ze swoich mieszkań.

Bartosz Szczygielski

Źródło: fot

Diuna

3818 1128949410451385 1395949005376956251 n

Pierwszy dzień wiosny był idealnym momentem, by przenieść się na piaszczystą planetę Arrakis. Zawsze lubiłam książki Franka Herberta, dlatego nie mogłam przejść obojętnie najpierw obok Dune II: Battle for Arrakis na Amidze, a potem Dune 2000 na PC. Pierwsza z wymienionych przeze mnie gier jest strategią czasu rzeczywistego (RTS), która była niejako prekursorem tytułów należących do tego gatunku. Zawarto w niej jedne z pierwszych algorytmów AI, które, choć zawierały liczne błędy, nie psuły rozrywki. Naszym zadaniem było poprowadzenie jednego z trzech rodów: Atrydów, Harkonnenów lub Ordosów do zwycięstwa, które dawało zebranie jak największej ilości surowca, czyli „przyprawy”. Jeśli nam się to udało i pokonaliśmy rywalizujące z nami wrogie jednostki, Imperator Padyszach IV oddawał do naszej dyspozycji planetę Diunę, która była źródłem drogocennego „melanżu”.

Mój wybór padał zawsze na błękitnych Atrydów, którymi z większymi lub mniejszymi sukcesami udawało mi się pokrzyżować plany Harkonnenom. Ród mający swoją siedzibę na planecie Kaladan wydawał mi się najbardziej zoptymalizowany pod względem dostępnych jednostek, a jego historia najciekawsza. Harkonnenowie, chociaż potężniejsi, dysponowali powolnymi oddziałami, zaś Ordosów nigdy nie traktowałam poważnie. Kampania składa się z 9 misji, pośród których są też takie, przy których trzeba było zatrzymać się na dłużej, bo wcale takie proste nie były. Szczególnie, jeśli zdecydowaliśmy się mieć za wrogów jednostki barona Vladimira Harkonnena. Nikt jednak nie mówił, że będzie lekko, a wolny dzień był wystarczający na rozpracowanie odpowiedniej taktyki.

Dune 2000 to późniejsze czasy i gra, o której po raz pierwszy usłyszałam na jednej z Gambleriad. Pojawiło się bowiem na niej pytanie o rody, jakie możemy wybrać do rozgrywki. Pierwsza moja myśl była: Czy są w niej nadal Ordosi i czy mam wpisać ich na kartce, by brać udział w losowaniu nagród. Nagrody nie wygrałam, a Ordosami jak nie grałam, tak nie gram i wybieram zawsze Atrydów. Remake Dune II wnosił nieco świeżości do serii gier, a na pewno rozprawił się z błędami w AI. Misji w tej odsłonie tytułu jest 27, a tryb wieloosobowy podtrzymywał jego żywotność. Dune 2000 miała jednak swoje „grzeszki”, przez co trzeba było poświęcić jej więcej czasu. Tak jak poprzedniczka była tytułem stworzonym do tego, by grać w niego na wagarach, z dala od szkolnych realiów. 

Monika Wesołowska

fot. screen z gry

Starcraft w kawiarence

star

Dzień wagarowicza kojarzył mi się najbardziej z… plażą. Mieszkając w Gdańsku ciężko było wybrać inny kierunek wagarów. Trzeba było uważać by nie wpaść w ręce policji, która tego dnia wnikliwie obserwowała nadmorskie wydmy. Dla chcącego nic trudnego i właśnie na plaży odbywały się najlepsze imprezki z okazji dnia wagarowicza.

Co jeśli nie plaża? Przenikliwe zimno kierowało nas najczęściej w kierunku kafejki internetowej. Stałe łącze to była rzadkość i grało się zazwyczaj po sieci LAN w kafejce. Z kolegami chodziliśmy do kawiarenki w gdańskiej Hali Olivia. Gra tylko na słuchawkach – buczenie instalacji zmrażającej taflę lodowiska potrafiło skutecznie rozpraszać i psuć przyjemność z gry.

Jakie gry? Niegdyś Mortal Kombat Trilogy, później zaś królowało Capture the Flag w Unreal Tournamencie. Drużyny wybierane jak na podwórku – dwaj najlepsi gracze grali w papier, kamień, nożyce i kolejno wybierali swoje ekipy. Dzięki temu zacięta rywalizacja do momentu zdobycia punktu mogła trwać nawet kilkanaście minut.

Prawdziwym jednak królem był nie ten, który zebrał fragi w grze drużynowej – lecz ten, który „rozwalił” wszystkich w Starcrafta. Gra Blizzarda miała w sobie magiczne coś co przyciągało nas do najdroższej wersji abonamentu w kawiarence – 3 godziny za 20 złotych (godzina kosztowała najpierw 7, potem 8 złotych). To było coś niesamowitego – sam wybór rasy już był obarczony kłótniami i odwiecznym dylematem – czy można raszować Zergami.

Co sam wybierałem? Oczywiście Protossów i ich Zealotów, którymi można było komuś zrobić świetny wjazd na chatę po kilku minutach gry. Szczególnie Terranie między 5 a 10 minutą mieli małą skuteczność obrony. Chyba, że zdążyli wybudowane bunkry. Dużo bunkrów. A to już strata sił i kapitału i w późniejszej fazie gry może się zemścić. Gorzej było jednak, gdy moje skrupulatnie wybudowane wokół Pylonów miasto zalewała horda barbarzyńców… o przepraszam Zergów. Jak Armia Czerwona parli do przodu zostawiając za sobą zgliszcza i masę trupów. Pierwszy atak odparty cudem, drugi resztkami aż tu dwa „hydrole” z Zerglingami mogą narobić szkód. No cóż, trzeba było się starać by nie doprowadzić do takiej sytuacji. 

Piotr Celej

_______________________________________________

Zapraszamy do naszego sklepu, który znajdziecie pod tym adresem oraz na nasz profil Vip Multimedia na Facebooku.

Related posts

Leave a Comment